Nie odbyło się jeszcze pierwsze posiedzenie sejmu, nie ma rządu, nie ma żadnych aktów prawnych uchwalonych przez nową większość, a od tygodnia
trwa straszenie „prawicowym totalitaryzmem”, bo do tego sprowadzają się przerażające wizje, rozsiewane przez mainstreamowe media.
Jeśli połączymy to z nerwowymi ruchami administracji państwowej, w tym instytucji siłowych, to sugestia staje się wyraźniejsza: „Rodacy! Nadchodzą wieki ciemnoty i zacofania. Uważajcie!”. I to jest właśnie przerażające.
Demokracja ma to do siebie, że nie zawsze „nasi” wygrywają. Nie można zakładać a priori niecnych zamiarów osoby o przeciwnych moim poglądach. Niestety, w Polsce celują w tym dziennikarze. Zawsze dziwiłem się, że do wyborów, w trelewizji nie cytowano, na przykład „Gazety Polskiej”, a zapraszano jedynie tych dziennikarzy, których prawicowość jest „akceptowalna” przez określone środowiska. Z drugiej zaś strony, tzw. „wolne media” zostały sprowadzone przez mainstream do getta „oszołomków” i zupełnie ignorowane, co przełożyło się na możliwości finansowe (o finansowaniu mediów nie chcę tu pisać). Teraz dzieje się podobnie, z ta tylko różnicą, że mainstream sam tworzy dla siebie getto „światłej europejskości”, a „oszołomki”, staną się mainstreamem.
„Mainstream” kontra „oszołomki”. To bzdurny podział, wpływający na obiektywność mediów. Tu należy podkreślić, że przez ostatnie ćwierćwiecze to media głównego nurtu i popierający je politycy, zrobili wszystko, by taki podział wytworzyć i utrwalić. Divide et impera? Muszę przyznać, że im się to udało, o czym świadczy artykuł z „Newsweeka”. Nikt sobie nie wyobraża wywiadu osoby, związanej z mainstreamem dla „wolnych mediów” i odwrotnie. Zaznaczyć tu muszę, że „wolne media” usiłowały wielokrotnie zapraszać przedstawicieli strony przeciwnej, lecz tamci permanentnie odmawiali, przyczyniając się znacząco do tej swoistej „gettoizacji”, prowadzącej, że każda strona opierała się jedynie na „własnych” ekspertach, komentatorach i dziennikarzach.
W mainstreamie nie można było powiedzieć wielu rzeczy, bo „polityka właściciela” nie pozwalała, więc ignorowano wielu. „Wolne media” z kolei, odcinano od możliwości stworzenia pełnej merytorycznie dyskusji, co spowodowało wtłoczenie ich w „kanał”, korzystny dla mainstreamu. „Chodzimy tam, gdzie nas lubią”. To skutek takich działań, a wina za ten stan leży po stronie rządzących polityków i ich mediów. Właśnie! „Ich” mediów. Ale o tym na koniec.
Niestety, takie myślenie wygenerowało podział społeczeństwa. Nie łudźmy się, media mają ogromny wpływ na manipulację społeczeństwem, szczególnie, gdy steruje nimi władza (ach! jakie to komunistyczne!). Obecnie mamy sytuację, że w Polsce nie ważne jest, co się mówi, ale kto to mówi. I w tym miejscu proszę o wybaczenie, ale odwołam się do mojego przypadku, ponieważ ego na chwile mi wzrosło. jestem jedynym oficerem służb PRL i III RP, który „związał się” z prawicą, jak twierdzą niektórzy. Mniejsza o to dlaczego. To nie jest temat tego artykułu, a mówiłem o tym wielokrotnie. Sam ten fakt powoduje, iż mainstream skreśla mnie a priori.
Moje książki muszą być złe, ja sam podejrzanym indywiduum, a mówić mogę wyłącznie same głupoty. Raz byłem w Polsacie i więcej nie pójdę, ponieważ miła pani dziennikarka usiłowała „wykonać zlecenie” na mnie i „zniszczyć mnie” i była wyraźnie przerażona, gdy jej się nie udało. W dodatku okazało się nagle, że umiem pisać po polsku. W to nie mogła uwierzyć. Nie chodzi mi o próbę „zniszczenia” mnie, ale o założenie a priori, że jestem idiotą. Esbek? Z prawicą? Kretyn, albo prowokator. Niestety, taka alternatywa jest obecna i po tej drugiej stronie, chociaż dziennikarze stamtąd są, niektórzy starają się być, bardziej otwarci i rozmawiając ze mną, nie ulegają podszeptom polityków, albo „cichych doradców” i słuchają tego co mówię, a nie oceniają mojego życiorysu.
Wiem, że wiarygodność źródła informacji jest sprawą podstawową. Ostatecznie jestem emerytowanym oficerem służb specjalnych, który ze źródłami pracował. Nie można jednak zakładać a priori, że nasz rozmówca chce wyłącznie oszukać nas i prowadzi jakąś grę, tylko dlatego, że jest, na przykład gruby, a my preferujemy chudych (ileż spraw operacyjnych położono przez takie myślenie). Jestem jedyny i będę jedyny, bo mój przypadek obserwują inni i widzą, że jeśli nie „siedzi się cicho” i nie robi interesów, to lepiej być w „getcie”, bo tam bezpieczniej.
Lubię ryzykować i ryzykuję nadal, chociaż wielokrotnie ryzyko to przyniosło mi jedynie szkodę. Tak było z Polsatem, kontaktem z tygodnikiem „wSieci” i tak jest z „Salonem24”, na którym od kilku dni prowadzę blog, ponieważ zostałem tam zaproszony. Zgodziłem się, również ze względu na wrodzoną skłonność do ryzykanctwa. mam trochę komentarzy pod postami, ale tylko znikomy procent z nich dotyczy kwestii, które poruszam. Reszta, to inwektywy i oskarżenia pod moim adresem od tzw. „prawicowców”. Nie muszę mieć racji we wszystkim i na pewno jej nie mam, ale nie o to mi chodzi. Mógłbym nawet udowodnić empirycznie i matematycznie, iż istnieje życie po śmierci, albo wynaleźć lekarstwo na raka, ale i tak dla jednych będę „renegatem i zdrajcą”, a dla drugich „esbekiem i prowokatorem”, który powinien wisieć wraz z rodziną, kotami i psem, bo przecież tacy, jak ja, nie mają prawa do niczego. Nawet do refleksji lub dyskusji, a im bardziej niewygodne rzeczy będę mówił, tym bardziej wszystkie strony ogłuchną i zapragną krwi. Wbrew pozorom mam grubą skórę, chociaż czasem bywa mi, tak po ludzku, przykro. Ostrzegano mnie, zresztą, przed „prawicą” i jestem ostrzegany dalej, ale…Co, tam! Przeżyję i wcale nie chodzi mi o bywanie w jakiejś trelewizji. Nadal też mam zamiar pozostać „oszołomem”.
Zacząłem od dziennikarzy i zakończę nimi. W roku 2003 piłem piwo w pubie przy New Cavendish Street w Londynie razem z dziennikarzem BBC. ” U nas nie ma rządowych stacji lub dzienników. Ani partyjnych, poza „Morning Star”, która jest organem Komunistycznej Partii Wlk. Brytanii. U nas, dziennikarz jest po to, by patrzeć rządowi na ręce, gdyż każdemu rządowi odbija, a my jesteśmy od pilnowania, by nie odbiło mu za bardzo.” – powiedział. Ciekaw jestem w jakich mediach pracowałby w Polsce?
Dokładałem ustępującemu rządowi potężnie, gdyż było za co. Dokładać będę i następnemu, jeśli będzie za co. Chodzi tylko o to, by owo „dokładanie” nie było tendencyjne i spowodowane jedynie osobistymi idiosynkrazjami, ze zbudowanym a priori założeniem, iż „grubi” nie mają racji. Podobno nazywa się to „obiektywizmem”Zrozumienia tego życzę wszystkim. Nawet redaktorowi Lisowi, chociaż wiem, że on i tak tego nie przeczyta, ponieważ nie lubi piosenek, których nigdy nie słyszał i nie zna.
Źródło: Pressmania / Piotr Wroński