Polacy na tle Europy są niewolnikami pod wieloma względami.
Pomijam kwestie polityki międzynarodowej i globalnej gospodarki, która znalazła u nas miodonośną kolonię. Jest jednak jedna sprawa, która lokuje nas w zbiorze niewolników i równocześnie dusi gospodarkę, a jest możliwa do zmiany w ciągu paru miesięcy. Problem w tym, że potrzeba wojowników oddanych Polsce i Polakom, a nie reprezentantów banków, sądów i komorników.
Chodzi mi o ustawę o upadłości konsumenckiej. Dzisiaj jest tak (mimo ostatniej nowelizacji, która rzekomo wprowadziła liczne ułatwienia), że jest ona fikcją, po prostu nie działa. Wymogi dla bankruta są takie, że nie da się ich spełnić: musi mieć sporo pieniędzy na opłacenie syndyka lub uznaniowo dostać od Skarbu Państwa kredyt na pokrycie kosztów syndyka, musi udowodnić przed sądem, że wpadł w długi nie ze swojej winy itp. Na każdym etapie postępowania „uznaniowość” jest rękach sędziego. W efekcie w pierwszym półroczu 2015 zbankrutowało ok. 500 Polaków, do końca roku szacuje się, że zbankrutuje ok. tysiąca. Dla porówniania, w Wielkiej Brytanii bankrutuje około 300 osób DZIENNIE. Stąd marzenia o rychłym końcu „turystyki upadłościowej” do Anglii można włożyć między bajki.
2 300 000 Polaków ma problemy z terminowym płaceniem rachunkow. We wrześniu 2014 łączne zaległe długi osób prywatnych to ponad 40 miliardów zł. Bezpośrednio problem faktycznego (nieformalnego) bankructwa dotyka wszystkich: rodzinę bankruta, wierzycieli, społeczność lokalną, budżet państwa i samorządu. Wszystkich.
Plusy i minusy
Wskutek ogłoszenia upadłości bankrut traci wszystko co ma wartościowego (dom, samochód – jeśli drogi, akcje, papiery wartościowe) i na jakiś czas (w UK 3-5 lat) traci też zdolność kredytową. Komornik traci dojną krowę. Tracą też te wszystkie bandyckie firmy zajmujące się egzekucją kupowanych za ułamek wartości długów, często przedawnionych.
A kto zyskuje? Wszyscy oprócz komornika. Bankrut ma nowe życie, wierzyciel zamyka sprawę i wpisuje sobie i tak niemożliwą do odzyskania wierzytelność w koszty, państwo zyskuje podatnika, który może wyjść z szarej strefy.
Procedura brytyjska
W Wielkiej Brytanii na gotowym formularzu (w Polsce nie ma) składa się wniosek w sądzie, gdzie gotówką płaci się 800 funtów kosztów (w Polsce trzeba pokryć całe koszty syndyka). Sąd rozpatruje wniosek tego samego dnia (w Polsce sprawy trwają co najmniej kilka miesięcy) i wydaje wyrok. Potem przez rok należy być w kontakcie z syndykiem, który może zapytać, czy bankrut już płaci na czas swoje bieżące zobowiązania, może też sprzedać dom, drogi samochód itp. Po 12 miesiącach sąd wydaje decyzję o unieważnieniu wszystkich wpisanych do formularza długów. Koniec. Nowe życie.
Dlaczego to takie ważne?
Ludzie są dzisiaj zaszczuci, koszmarnie upodleni. Wpadnięcie w długi nie jest trudne: wystarczy parę rachunków, jakiś kredyt, mandat, choroba, utrata pracy, wydarzenia losowe. A czasem jest to po prostu seria błędów, złych decyzji, głupoty. Tylko czy człowiek traci godność kiedy popełni błąd? Serię błędów? Czy państwo może pozwolić na upodlenie do końca życia? Znam wielu Polaków, którzy wyemigrowali do UK tylko po to, żeby tam w cywilizowany spo
sób zbankrutować i wrócić do Polski. Kto na tym zyskał? Tamtejsze społeczeństwo i tamtejszy budżet.
Większość poważnych długów to skutek nie rachunków czy prywatnych pożyczek, ale kredytów bankowych. Banki zarabiają na kredytach, bo teoretycznie biorą na siebie spore ryzyko. Niech wreszcie wezmą na siebie to ryzyko na serio. Bankructwo nie jest przyjemne, istnieją narzędzia, które pozwalają ujawnić zamierzone ukrywanie, wyprowadzanie majątku – ale wówczas mamy do czynienia z wyłudzeniem, a na to jest już artykuł. Poziom nadużyć w UK jest znikomy, ryzyko jest za duże. A nawet jakby się kilku cwaniakom udało, to i tak nie warto z tego powodu zamykać tysiącom drogi do nowego życia.
Polsko Potrafisz?
Każdemu warto. Nikt, żadna partia, żadne środowisko nie jest zainteresowane tymi ludźmi z prostego powodu: oni są tak „zajechani”, że nie chodzą na wybory. A nie chodzą też dlatego, że geje, in vitro i Smoleńsk nie zagłuszają ich lęków, czasem panicznych depresji, na widok listonosza albo nieznanego numeru na wyświetlaczu telefonu. Ci ludzie, te około dwa miliony plus ich rodziny, nie istnieją: nie ma ich w mediach, o nich się nie mówi, oni sami o sobie nie mówią. Ale jakby dotrzeć do nich z konkretnym przekazem: MASZ PRAWO ZACZĄĆ OD NOWA, to uwierzą! Trzeba im dać możliwość nowego życia, a odwdzięczą się społeczeństwu bardziej, niż hordy obcojęzycznych gości z nożami w zębach. Wyrzućmy do kosza obecną ustawę i zaproponujmy nową, opartą na założeniach brytyjskich. Polsko Potrafisz upomnieć się o tych, którzy najbardziej potrzebują?
Pressmania/ Paweł Skuteski